Tags

architecture (5) Autumn (3) Bangkok (4) Boxing (12) BW (34) cemetery (21) City (29) Forests (5) HongKong (11) Israel (11) Italy (3) Jordan (2) Kuala Lumpur (5) lakes (5) Langkawi (1) Malaysia (6) Mountains (6) Night (16) Old and forgotten (14) People (41) Reportage (39) Ruins (26) Sea (7) Sri Lanka (7) Summer! (31) Thailand (5) Warszawa (71) Winter (8) Włochy (3)

wtorek, marca 29, 2011

Hong Kong, 18 listopada

Czwartek. Ostatni dzień w Hong-Kongu.
Pojechałam z dziewczynami do parku, który powstał na miejscu Walled City. Historia miejsca jest niesamowita, tak samo jak park z muzeum upamiętniającym ten dziwny twór (takie muzeum, jak to w tym małym parczku, u nas byłoby gdzieś w połowie drogi pomiędzy Muzeum Powstania Warszawskiego, a Łazienkami ;))

Tymczasem ulice z okna autobusu...
Parczek.
Część muzealna. Jedna z interaktywnych gier.
Wszystko w pięknej scenerii.
(woda ok 0,5m głębokości, ale koło być musi!)
Wieczorem ostatni seans Symphony of Light...
... i najgorszy posiłek całego wyjazdu. Z tego, co widać na zdjęciu, z grubsza jadalne były tylko te tajemne warzywa po lewej (jedliśmy takie prawie wszędzie). W brązowej misce słynne gotowane podgardle. Śmierdziało i było wybitnie obleśne. Kluski były po prostu niedobre, a moja wołowina tylko niesmaczna. Natomiast piwo, na polecenie pani kelnerki, kupowaliśmy w sklepie na rogu co było w sumie najfajniejszym akcentem całego posiłku. Ogólnie knajpa tak nas rozczarowała, że wzięliśmy sobie po zestawie pałeczek, a następnie pojechaliśmy do najlepszej knajpy ever (ostatnie 3 zdjęcia z 10.11)

Ech. No i byłoby na tyle. To był rewelacyjny urlop. Meg, Ewa, Kaen - dziękuję Wam bardzo. :-)

poniedziałek, marca 21, 2011

Hong Kong, 17 listopada

Środa.
Dzień snucia się po mieście, wizyty w ZOO (które rozczarowało nas do tego stopnia, że mam stamtąd tylko trzy zdjęcia. Na każdym jest żółw. Z czego na dwóch ten sam.) i wydawania pieniędzy.
Widok z alejki prowadzącej do ZOO.
Po ZOO zahaczyliśmy o jakąś oranżerię. Chyba w jakimś parku. Takim miejskim.
Bo popołudniowa drzemka jest dobra.
Napis zobaczyłam już po powrocie do kraju...
I dlatego nie należy fotografować ludzi gdy jedzą.
Pan wyjął świnkę z auta i zaniósł do mięsnego obok.
Kadzidełka, mięsko. I chyba wszechobecne suszki po lewej.
Tak, było bardzo ciepło. Tak, kupiłabym tam wszystko bez mrugnięcia okiem.
Marchewki były normalnego formatu. To cukinia była spora (a to przekrój przy końcu, wąskim końcu...).
Knajpa.
I ferry. Pływaliśmy takim dość często. Był bujającą i nieco tańszą alternatywą dla metra.

sobota, marca 19, 2011

Hong Kong, 16 listopada

Wtorek. Ponownie Lantau.
Za pierwszym razem pojechaliśmy na Lantau, aby obejrzeć Buddę i slumsik. Nie zdążyliśmy wtedy dojechać do miejscowości Tai O, więc nadrobiliśmy niecały tydzień później. Okazało się, że mała wioska wciągnie nas na cały dzień.
Część z tego to zapewne suszone ryby. Nie wiem jak duża część i co stanowiło resztę.
Tu też nie wiem co to...
Każde miejsce dobre jest na świątynienkę...
Znów sklep z suszkami. Obsługa przy stoliku gra w coś w guście domina.
Nie wiem czy to był parking czy śmietnik.
Przed wejściem do domu.
Znowu suszki. Tym razem z pewnością rybne.
Zdecydowanie parking.
Domino (?). I tak, wlazłam ludziom do domu. Zwróćcie też uwagę na malutki telewizorek w meblościance. Jesteśmy w końcu w całkiem biednej wiosce rybackiej, nie?
Poligamia jest karalna.
Suszki again.
I mandarynki.