Chwilę jazdy od Kuala Lumpur jest jaskinia. Wieeeelka. I święta.
Poczytajcie sobie. Mnie nie zachwyciła za bardzo, to i zdjęć mało, a w większości bez sensu.
(być w Azji i nie zrobić takiego zdjęcia, to nie być w Azji)
W Kuala Lumpur po raz pierwszy zobaczyłam w praktyce jak wygląda wydzielanie tylko dla kobiet wagonów metra i części peronów. Bardzo nie chciałabym żyć w miejscu, gdzie takie rzeczy są konieczne, ale przyznaję, że miło było móc posadzić tyłek na pustej ławeczce na sacji, a potem w prawie pustym wagonie. Chłopaki musieli stać w tłoku. :)
Batu Caves
I sama jaskinia. Wielka, pełna buddyjskich cudeniek, kiczowatych pamiątek, małp i turystów. Było też kilku mnichów, parę kur i kogut. Z atrakcji dodatkowych można było iść zwiedzać mniejszą część jaskini. Niestety możliwość zapłacenia niemałych pieniędzy za wejście w totalne ciemności, których główną zaletą był fakt, że były siedliskiem jakiegoś tam wielkiego gatunku pająka, zupełnie nas nie skusiła.
Małpyyy... są tam wszędzie i są okropne.
A to był bardzo miły pan. Gdy zapytałam czemu dziecko ma kwiatki na szyi zaczął mi łamaną angielszczyzną wyjaśniać o co chodzi, ale niestety, po takim czasie mało co pamiętam. Wiem tylko, że był przeuroczy, a dziecko fajne ;)
(16 października 2011)