Ostatnia dwie noce spędziliśmy w Kalutarze.
Przyuliczny ołtarzyk.
Bazarek przy zajezdni autobusowej.Nadal zajezdnia...
I tylkoooo biedronkaaaaaa nieee maaaa ogoonkaaaa! (A słońce jest zabójcze, nie?)
I zajezdnia w pełnej krasie.
U nas nie ma takich fajnych ciężarówek. ;)
Bazar warzywno-rybny.
Ten jasny ogon (tuż obok loteryjnych kuponów) to rekin. Pogłaskałam go - był cudowny! A ten duży kawał ciemnej ryby na wysokości ramienia sprzedawcy to tuńczyk, który przed pocięciem ważył ponad 40 kg.
Plaża. Wprawdzie na słońce się spóźniłam, ale i tak było gorąco. No i pierwszy raz w życiu kąpałam się w oceanie. Miłość od pierwszego plusku. :)Łódka z polskimi imionami. Sandun wyjaśnił mi, że tak pomalowane łodzie, to dary, które miejscowi dostali po tsunami od ludzi z całego świata.
I byłoby na tyle Sri Lanki. Wrócę tam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz