Tags

architecture (5) Autumn (3) Bangkok (4) Boxing (12) BW (34) cemetery (21) City (29) Forests (5) HongKong (11) Israel (11) Italy (3) Jordan (2) Kuala Lumpur (5) lakes (5) Langkawi (1) Malaysia (6) Mountains (6) Night (16) Old and forgotten (14) People (41) Reportage (39) Ruins (26) Sea (7) Sri Lanka (7) Summer! (31) Thailand (5) Warszawa (71) Winter (8) Włochy (3)

poniedziałek, lutego 14, 2011

Hong Kong, 13 listopada

Sobota.
Po bardzo bolesnej w skutkach nocy, którą spędziliśmy rozprawiając się z resztkami krupniku i jetlaga, wsiedliśmy na prom i popłynęliśmy na Cheung Chau. Turystyczną wysepkę, taką ichnią Łebę. Mają plaże, bulwar, dużo knajp i zawalony łódkami port... Turystów (sami Azjaci) i jedzenie. ZNOWU pyszne jedzenie. Znowu tanie. Znowu nie mogliśmy się po nim ruszyć...





Knajpyyy...

Portowe zakamarki.



Rurzowy!

Ich podejście do świętości jest cudowne. Tutaj, na 3m przed wejściem do świątyni, rozciągają się dwa wielkie boiska. Mam dziwne wrażenie, że u nas byłoby to niemożliwe. ;)





Najlepszy chwyt marketingowy ever. Psina leżakowała przed przyświątynnym sklepie z kadzidełkami i nie było osoby, która by na niego nie zwróciła uwagi.


Mlask...

Stoisko tej pani śmierdziało. No ale nie wymagam za wiele od suszonych ryb...


Najładniejszy sea-food jakiego widziałam. No i dość zaradny - usiłował uciec.

Łódki po horyzont...

Brak komentarzy: