Tags

architecture (5) Autumn (3) Bangkok (4) Boxing (12) BW (34) cemetery (21) City (29) Forests (5) HongKong (11) Israel (11) Italy (3) Jordan (2) Kuala Lumpur (5) lakes (5) Langkawi (1) Malaysia (6) Mountains (6) Night (16) Old and forgotten (14) People (41) Reportage (39) Ruins (26) Sea (7) Sri Lanka (7) Summer! (31) Thailand (5) Warszawa (71) Winter (8) Włochy (3)

piątek, stycznia 18, 2013

Kuala Lumpur - meczet Jamek







Przyznam, że w tamtym klimacie, możliwość skorzystania z religijnego budynku, jako miejsca ochłody i odpoczynku, wydaje mi się bardzo sensowna. Nam nie wolno było wejść do samego meczetu, mogliśmy jedynie obejść go wokół. No i zostaliśmy ubrani w szaty do kostek, a z dziewczynami musiałyśmy okryć też głowy. Tak samo jak w przypadku pałacu królewskiego w Bangkoku, trochę mnie to bawiło, bo ani godnie, ani dobrze nie wyglądaliśmy. Nie mówiąc już o godnej prezencji wiernych... ;)

(17 października 2011)

Kuala Lumpur - jedzonko ;)

Większości rzeczy, które można tam kupić, nie umiem nazwać, co nie zmienia faktu, że kupiłabym wszystko. :) I NIC nie śmierdziało!

 
 
 
 
 
 
 



(16 października 2011)

Kuala Lumpur ulicznie

Cóż mogę powiedzieć - mój ulubiony typ miasta. Przedziwny miks nowoczesności, i to takiej, którą czasem ciężko ogarnąć, żyjąc w trzecim świecie, jakim jest Warszawa, z cudownym, pozornie chaotycznym i nieopanowanym azjatyckim bałaganem. Kocham to. I tęsknię!
 Kolejka/metro.  
 Fontanna, w której się moczyliśmy umęczeni upałem.
Zmęczony pan. Bardzo zmęczony...
Tropikalne urwanie chmury (zaczyna się równie szybko, co się kończy, a w przebiegu jest spektakularne) widziane ze stacji kolejki.
 
 
"Nie wiem co to, ale dobre." Jedzenie na ulicy, czyli to, po co jeździ się w tamtą część świata. Tanie, pyszne, świeże i TAJEMNICZE. :D

(16-17 października 2011)

Petronas Twin Towers

Chyba nie muszę nic wyjaśniać, nie? ;)
 
 

(17 października 2011)

Batu Caves

Chwilę jazdy od Kuala Lumpur jest jaskinia. Wieeeelka. I święta. Poczytajcie sobie. Mnie nie zachwyciła za bardzo, to i zdjęć mało, a w większości bez sensu.
(być w Azji i nie zrobić takiego zdjęcia, to nie być w Azji)

W Kuala Lumpur po raz pierwszy zobaczyłam w praktyce jak wygląda wydzielanie tylko dla kobiet wagonów metra i części peronów. Bardzo nie chciałabym żyć w miejscu, gdzie takie rzeczy są konieczne, ale przyznaję, że miło było móc posadzić tyłek na pustej ławeczce na sacji, a potem w prawie pustym wagonie. Chłopaki musieli stać w tłoku. :)

Batu Caves
I sama jaskinia. Wielka, pełna buddyjskich cudeniek, kiczowatych pamiątek, małp i turystów. Było też kilku mnichów, parę kur i kogut. Z atrakcji dodatkowych można było iść zwiedzać mniejszą część jaskini. Niestety możliwość zapłacenia niemałych pieniędzy za wejście w totalne ciemności, których główną zaletą był fakt, że były siedliskiem jakiegoś tam wielkiego gatunku pająka, zupełnie nas nie skusiła.

  Małpyyy... są tam wszędzie i są okropne.
A to był bardzo miły pan. Gdy zapytałam czemu dziecko ma kwiatki na szyi zaczął mi łamaną angielszczyzną wyjaśniać o co chodzi, ale niestety, po takim czasie mało co pamiętam. Wiem tylko, że był przeuroczy, a dziecko fajne ;)

(16 października 2011)

Sky Bridge

Langkawi, malezyjska wyspa. Spędziliśmy na niej chwilę, głównie leżąc w morzu i korzystając z open fridge w hostelu. Open fridge to bardzo fajna rzecz. Przy meldowaniu się dostaliśmy, poza kluczem do pokoju, po karteczce, na której odznaczaliśmy - SAMI - jakie picie wzięliśmy - SAMI oczywiście - z ogólnodostępnej lodówki. Nikt niczego nie sprawdzał, ani nie liczył. Wymeldowanie się polegało na tym, że klucze, karteczki i pieniądze za piwo, zostawiliśmy na stole w 'recepcji' (czyli na takim stoliku z kawałkiem ścianki. Pełne zaufanie do gości. Doskonale się z tym czułam. :)
Ale nie plaża i fajne zasady w hostelu nas tam ściągnęły, a Sky Bridge. Jest to jedna z tych atrakcji z cyklu "właściwie to jedyne co mamy, to widoki, więc hej! powieśmy sporą kładkę w chmurach." No i powiesili. A do tego wjeżdża się tam kolejką linową, co jest fajne same w sobie. :)
 

 
 

Były widoki i chmury tuż nad głową. Najwyższy punkt mostu jest ok 700m npm.


Dojazd wyglądał tak. :)

Po zjechaniu z góry znaleźliśmy, trochę przypadkiem, kolejną atrakcję. Wodospad pięknem czy urokiem nie porażał, ale CHŁODZIŁ, a nawet mnie było ciepło.
 
 

(14 października 2011)

czwartek, sierpnia 16, 2012

Emerald Buddha Temple i Grand Palace

czyli złoto, złoto, złoto...

Aby zwiedzić tereny Króla, musieliśmy się godnie ubrać. Wyglądaliśmy więc tak (foto ukradzione od Meg):











 














 Azjaci nie lubią słońca, a cenią jasną skórę. Jeden parasol to czasem za mało. ;)