Langkawi, malezyjska wyspa. Spędziliśmy na niej chwilę, głównie leżąc w morzu i korzystając z open fridge w hostelu. Open fridge to bardzo fajna rzecz. Przy meldowaniu się dostaliśmy, poza kluczem do pokoju, po karteczce, na której odznaczaliśmy - SAMI - jakie picie wzięliśmy - SAMI oczywiście - z ogólnodostępnej lodówki. Nikt niczego nie sprawdzał, ani nie liczył. Wymeldowanie się polegało na tym, że klucze, karteczki i pieniądze za piwo, zostawiliśmy na stole w 'recepcji' (czyli na takim stoliku z kawałkiem ścianki. Pełne zaufanie do gości. Doskonale się z tym czułam. :)
Ale nie plaża i fajne zasady w hostelu nas tam ściągnęły, a Sky Bridge. Jest to jedna z tych atrakcji z cyklu "właściwie to jedyne co mamy, to widoki, więc hej! powieśmy sporą kładkę w chmurach." No i powiesili. A do tego wjeżdża się tam kolejką linową, co jest fajne same w sobie. :)
Po zjechaniu z góry znaleźliśmy, trochę przypadkiem, kolejną atrakcję. Wodospad pięknem czy urokiem nie porażał, ale CHŁODZIŁ, a nawet mnie było ciepło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz