Tags

Autumn (3) BW (34) Bangkok (4) Boxing (12) City (29) Forests (5) HongKong (11) Israel (11) Italy (3) Jordan (2) Kuala Lumpur (5) Langkawi (1) Malaysia (6) Mountains (6) Night (16) Old and forgotten (14) People (41) Reportage (39) Ruins (26) Sea (7) Sri Lanka (7) Summer! (31) Thailand (5) Warszawa (71) Winter (8) Włochy (3) architecture (5) cemetery (21) lakes (5)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą architektura. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą architektura. Pokaż wszystkie posty

niedziela, stycznia 23, 2011

Hong Kong, 10 listopada

Środa.

Kolejny dzień, po którym, że tak eufemistycznie to ujmę - nogi mnie bolały. Pojechaliśmy na Lantau do Buddy. Budda jak to każdy pomnik. Duży, ładny i wyeksponowany. Największą radość sprawiła nam (no, przynajmniej mnie) droga kolejką linową. Dopłaciliśmy całe 15zł do normalnego biletu i jechaliśmy gondolą ze szklaną podłogą. Rewelacyjne!Budda to piękny przykład tamtejszego podejścia do zabytków - postawili go w 1993, a świątynię u podnóża góry ciągle rozbudowują.
Turyści. ;)
Zabójcze słońce!
Świątynia. Nie wolno do niej wnosić mięsa i alkoholu. Jak to Meg słusznie zauważyła - szans na nirvanę nie mamy.
Szklana podłoga wagoniku kolejki z widokiem na ścieżkę dla masochistów. A poza tym Chińczycy są fajni: In keeping with feng shui traditions, Skyrail-ITM sold just 1,688 tickets for the maiden day's run on 18 September at HK$88 each, the numbers being considered lucky. (za wiki)
Wracamy... (te zacieki na wodzie to nie pływy ani nic takiego, to smugi na szybie ;))
25 minut i prawie 6 km frajdy. :)
Po Buddzie przyszedł czas na prawdziwą atrakcję. Idziemy szukać slumsu!
(i zaczynam małą przygodę z crossem)
Takim zdjęciem Meg przekonała mnie, że Hong Kong to doskonały pomysł. I oczywiście miała rację.
Znów poczułam się jak dziecko w fabryce cukierków.


I taki ichni Ursynów. Doliczyłam się 35 pięter.


A wieczorem... Knajpa z absolutnie najlepszym seafoodem w Hong Kongu. Jedyna, do której uznaliśmy, że warto iść drugi raz i dla ichniego squida zarzucić ducha przygody, który zawsze nam towarzyszył, gdy przekraczaliśmy próg (czy w tym przypadku - krawężnik) nowej knajpy.

poniedziałek, stycznia 10, 2011

Hong Kong, 9 listopada

To był bardzo męczący wtorek...

Zakamarki, zaułki... czyli w poszukiwaniu świątyni.

Którą w końcu znaleźliśmy. A w świątyni jak zawsze - kadzidła, kadzidła i kadzidła. Pachniało cudownie, a popiół sypał się na głowę.

Ten pan pilnował świątyni. Podobno była tam gdzieś tabliczka "no photos", ale ani ja, ani on jej nie zauważyliśmy.

Oni tam kochają wszelkie futrzaki, psy zwłaszcza.

Mnie przekonali do swoich usług. ;-)

Pionowo. I zwykle pod górkę.

Te suszarki to u nich jakiś narodowy fetysz chyba.

Nie mogłam się powstrzymać. :)

Powietrze i słońce są najgroźniejszymi wrogami człowieka, a przynajmniej przeciętnego Chińczyka. I o ile ludzie w maseczkach byli popularnym widokiem, to ta pani jednak trochę zaszalała. Najlepsze jest to, że za tak ubraną osobą, obróciliśmy się tylko my. Miejscowi nie zwrócili uwagi.

Diabli wiedzą co to była za budka.

Świątynia. Taka tyci. Wciśnięta w jakąś małą wnękę pomiędzy blokami, a schodami. (i kadzidełka!)

Warzywa. Świetlówki. Skórki na telefony. W takim miejscu można kupić prawie wszystko.

Ten pan miał dużo świeżego seafooda. W siatce po jego prawej stronie skakały żaby. A całe stoisko, pomimo temperatury w granicach 26 stopni, nie śmierdziało zupełnie. Jednak świeży seafood, to świeży seafood...


To nie był stragan z pamiątkami w turystycznym zagłębiu, a dość normalne stoisko dla miejscowych.

Trzy kroki dalej...

Aż nagle wpadliśmy w cy-wi-li-za-cję.

I od środka...


HkgTeam - grupówka dzięki lustrzanym sufitom.




Widok z czoła piętrowego tramwaju.

Miasto. Przez duże MI.




Tradycyjne chodniki w centrum zastąpiono systemem zadaszonych kładek. Po chwili zastanowienia doszliśmy do wniosku, że jest to najbardziej oczywiste rozwiązanie problemu pory deszczowej. Tymi kładkami da się przejść całe centrum, wejść do większości wieżowców i dostać się do metra, bez narażania się na zmoknięcie. Dla nieszczęśliwców, którzy jednak będą musieli wyjść spod dachu w większości halli biurowców były wypożyczalnie parasoli. W metrze i przy dokach promowych widywaliśmy za to automaty z parasolami. Banalne, oczywiste i proste. :)

Centrum miasta, bynajmniej nie w niedzielę o 5 rano, nadal mamy wtorek, wczesne popołudnie. Większość pojazdów na ulicach w mieście to taksówki, autobusy/tramwaje i samochody dostawcze, osobowych nie ma prawie wcale. Dopiero w połowie drugiego tygodnia łażenia po tym mieście załapałam, co u nich na ulicy (nie tylko w centrum, w bardziej zadupiastych rejonach także) jest inne, niż u nas - chodniki nie są zawalone parkującymi samochodami. Co oni z nimi robią? Nie wiem. Może po prostu ich nie mają.



I znowu wieżowce...


Widok z jednego z podwieszanych chodników, o których pisałam kilka zdjęć wcześniej.

(A ponieważ nie mogłam się zdecydować czy iść w kolor czy w BW, daję trochę z każdego rodzaju. ;))
Bardzo fajnym patentem jest kratka na środku skrzyżowania. Wpierw jedzie jedna nitka aut, potem druga, a potem obie stoją, a piesi mogą przejść na skos skrzyżowania bez problemu. Działa rewelacyjnie i chcę takie coś w Polsce.



Gigantyczne boiska dla mieszkańców. Da się jak widać.

I znowu zadaszone chodniki.
1881 Heritage. Czymkolwiek to skrzyżowanie muzeum z centrum handlowym może być na nasze. ;) W każdym razie fajnie im wyszło - mieli drzewo i dobudowali dookoła niego resztę. ;)