Tags

architecture (5) Autumn (3) Bangkok (4) Boxing (12) BW (34) cemetery (21) City (29) Forests (5) HongKong (11) Israel (11) Italy (3) Jordan (2) Kuala Lumpur (5) lakes (5) Langkawi (1) Malaysia (6) Mountains (6) Night (16) Old and forgotten (14) People (41) Reportage (39) Ruins (26) Sea (7) Sri Lanka (7) Summer! (31) Thailand (5) Warszawa (71) Winter (8) Włochy (3)

poniedziałek, lutego 14, 2011

Hong Kong, 14 listopada

Niedziela.
Dzień dwóch świątyń i dwóch parków. Pamiętam, że znowu (a właściwie nadal) bolały mnie nogi.

W drodze do.

Bo co my wiemy o straganach...

Nie mam pojęcia co się tam działo. Pani mówiła dużo i szybko przez mikrofon. Jakaś licytacja może? W sklepie z ciastkami? (??? wcale nie jestem pewna co tam sprzedawali...)
W poszukiwaniu świątyni trafiliśmy w bardzo miłe okolice, oddalone od centrum. Było wcześnie rano, ruchu na ulicach prawie wcale, słońce grzało... Kupiliśmy sobie wtedy po słodkiej bułce z wiórkami z wołowiny, piwo i poszliśmy zjeść takie śniadanie w małym parczku.

Przed budką z napojami stała koparka.(na rufowej części też była taka maska)

Eee... kwiaciarnia?

W pierwszej notce pisałam o ich zamiłowaniu do kolorowego kiczu. I jak widać poniżej... Naprawdę, nie narzekajmy, że u nas po 1 listopada znicze w sklepach są zastępowane bombkami. U nas przynajmniej ze świątecznymi dekoracjami czekają do grudnia. Tam też czekają - ze zdjęciem folii. ;)

So don't, ok?

To było naprawdę zadupie. Ciche i spokojne.

Wszyscy ludzie zebrali się tutaj.

Pomnik płyty głównej?

Panowie rozkładają stragan ze świątecznymi lampkami.


Tuż przed świątynią znajduje się wyjście z metra. I jakoś nikt nie był oburzony obrazą świętości czy czymś w tym guście. Przecież to takie wygodne.

Dewocjonalia?

Duuużo dewocjonaliów?

Świątynia. Strasznie stara jak na ich standardy. Miała ponad 70 lat!


A za świątynią mały, skromny parczek...

Część jeszcze under construction.

I jak zwykle, rzut kamieniem z krzaków - 50 piętrowe mrówkowce.

Wodospady, jaskinie... Meg i Kaen.

Świątynia od tyłu.

Franki na gigancie.

Przyświątynny pasaż z wróżkami. Każdy z tych boksów to możliwość powróżenia sobie z dłoni i cholera wie jeszcze z czego.

I czas na Nan Lian Garden. Polecam poczytać. W temacie parków mamy naprawdę duuużo do nauczenia się od Chińczyków.

Ten staff robi drzewa.





Mamy wodospad? Super. Zróbmy za nim restaurację!

Sala z kamieniami. Nie mam pojęcia o co chodziło. Ślicznie wypolerowane głazy na wygrabionym piasku. Wszystko w specjalnie dedykowanej części budynku. Na początku byłam pewna, że  jacyś zapobiegliwi mnisi umieścili 3000 lat temu te kamienie w potoku i pilnowali, aby woda ładnie polerowała powierzchnię. Wizja była absurdalna, ale po tygodniu w tym kraju, wcale nie wydawała mi się aż tak nieprawdopodobna.

Niestety prawda okazała się naprawdę absurdalna. Po prostu mają tam staff od robienia kamieni. Kilkuosobowa ekipa mozolnie je poleruje i nabłyszcza.


Świątynia. Naprawdę robiła wrażenie. Zwłaszcza gdy doczytaliśmy, że jeszcze jakieś 30 lat temu mieli tam identyczną, ale zbudowaną niezgodnie z zasadami starożytnej architektury. Niezgodność polegała na pójściu na łatwiznę i użyciu gwoździ przy budowie. Zburzyli więc tamtą, złą, i postawili nową. Bez ani jednego gwoździa.





A to już labirynt w Kowloon Park niedaleko naszego hostelu. Wieczorami przychodziliśmy tam z sushi i piwem, siadaliśmy sobie na jego środku, jedliśmy kolację i korzystaliśmy z darmowego wifi. 
Jak każdy normalny park, Kolwoon Park, ma basen, place zabaw, staw z ptakami (flamingi!) i masę innych atrakcji. Pisałam już, że w temacie parków, mamy wyjątkowo dużo do nadrobienia?

Gdzieś w okolicy...


1 komentarz:

szafot pisze...

to faktycznie jest inny świat, choć ma też swoje podobieństwa