Czwartek. Ostatni dzień w Hong-Kongu.
Pojechałam z dziewczynami do parku, który powstał na miejscu
Walled City. Historia miejsca jest niesamowita, tak samo jak park z muzeum upamiętniającym ten dziwny twór (takie muzeum, jak to w tym małym parczku, u nas byłoby gdzieś w połowie drogi pomiędzy Muzeum Powstania Warszawskiego, a Łazienkami ;))
Tymczasem ulice z okna autobusu...
Parczek.
Część muzealna. Jedna z interaktywnych gier.
Wszystko w pięknej scenerii.
(woda ok 0,5m głębokości, ale koło być musi!)
Wieczorem ostatni seans Symphony of Light...
... i najgorszy posiłek całego wyjazdu. Z tego, co widać na zdjęciu, z grubsza jadalne były tylko te tajemne warzywa po lewej (jedliśmy takie prawie wszędzie). W brązowej misce słynne gotowane podgardle. Śmierdziało i było wybitnie obleśne. Kluski były po prostu niedobre, a moja wołowina tylko niesmaczna. Natomiast piwo, na polecenie pani kelnerki, kupowaliśmy w sklepie na rogu co było w sumie najfajniejszym akcentem całego posiłku. Ogólnie knajpa tak nas rozczarowała, że wzięliśmy sobie po zestawie pałeczek, a następnie pojechaliśmy do najlepszej knajpy ever (
ostatnie 3 zdjęcia z 10.11)
Ech. No i byłoby na tyle. To był rewelacyjny urlop. Meg, Ewa, Kaen - dziękuję Wam bardzo. :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz